Uncategorized

KWIAT PAPROCI 16

Hentai

KWIAT PAPROCI 16
Zaskoczenie bylo kompletne. Niemal polowa Czarnozbrojnych padla od razu, gdy na kazdego z nich rzucilo sie po kilku Galindów. Pozostali jednak szybko sie pozbierali. Byli wojownikami z krwi i kosci, pelnymi dzikosci i okrucienstwa. Walczyli do samego konca. Wszyscy, bez wyjatku. Plawecki widzial kobiete, jak z wyciem doskoczyla do jednego z Galindów i wbila mu paznokcie w oczy, nie zwazajac na ostrze, rozpruwajace jej brzuch. Widzial mala, dziesiecioletnia moze, dziewczynke, jak wskoczyla na plecy jakiegos wojownika i z dzikim piskiem dzgala go bez opamietania w szyje ostrym nozykiem. Co wiecej, mimo zaskoczenia, mimo smierci swojego wodza, przyswiecal im teraz jeden cel – pomscic Kusaja. Co przekladalo sie na jedno, oczywiste zadanie – zabic Plaweckiego.
D’Oberon przewidzial to. Juz na samym poczatku walki krzyknal cos gromko i kilku Galindów skoczylo do Plaweckiego, oslaniajac mu boki i plecy. Sam Francuz takze ruszyl mu w sukurs, na tyle szybko, na ile pozwalalo mu okaleczone kolano. Przebijal sie przez walczacych wolno, lecz skutecznie. Ciecia starego kirasjera byly krótkie i oszczedne, ale piekielnie zabójcze. Niemal po kazdym jego ciosie walil sie na ziemie którys z Czarnozbrojnych, zabity, lub ciezko ranny. Ciosy Czarnozbrojnych, które dochodzily do celu, odbijaly sie nieszkodliwie od stalowego kirysu Francuza, nie zostawiajac nawet rysy na pancerzu.
Plawecki nie mógl tracic wiecej czasu na obserwacje, bo przebili sie do niego pierwsi z Czarnozbrojnych. Rosly wojownik, z dzikim rykiem,zaatakowal go poteznym toporem. Plawecki odsunal sie w lewo i sparowal ukosnie mieczem, pozwalajac toporowi zsunac sie po klindze. Gdy rozpedzony napastnik polecial do przodu, Plawecki kopniakiem w kolano zwalil go na ziemie. Tam natychmiast dobili go dwaj Galindowie. Plawecki odetchnal. Jednak nie bylo czasu na odpoczynek, czy rozmyslania. Zaatakowali go kolejni wrogowie.
To nie byla zabawa, jak w walce z Kwekaczem. To byla walka o zycie. Plawecki, otoczony przez zadnych jego krwi, szalenców, musial wzniesc sie na wyzyny swoich umiejetnosci, aby przezyc. Wszedzie dookola widzial, wykrzywione wsciekloscia i nienawiscia, twarze, ryczace cos niezrozumiale. W górze wznosily sie rece, trzymajace miecze, topory i maczugi. Uchylal sie przed nimi, parowal tarcza i sam zadawal ciosy. Zmeczenie i brak wprawy daly jednak o sobie znac i juz wkrótce Plawecki krwawil z kilkunastu ran. Poza ranami zadanymi mu przez Kusaja, byly to jednak tylko drobne skaleczenia, na które normalnie nie zwrócilby uwagi. Prawa reka zaczela mu jednak dretwiec.
Odbil tarcza uderzenie toporem roslego wojownika, ale nie zdazyl sparowac mieczem ciosu z przeciwnej strony, zadanego przez zylastego wasacza. Jak w zwolnionym tempie widzial, ostrze wznoszace sie nad jego glowa. Wasacz juz otworzyl usta w triumfalnym ryku, gdy w oku ugrzezla mu strzala, zakonczona barwiona na czerwonozólty kolor lotka. Smignela tuz kolo twarzy Plaweckiego, a jemu wydalo sie, ze to smuga ognia. Wasacz kwiknal cienko i runal na ziemie. Uratowany Plawecki skoczyl do przodu i wbil zebaty szpikulec swojej tarczy prosto w oko barczystego topornika, który juz szykowal sie do kolejnego ciosu. Tamten zaryczal przerazliwie i rzucil sie w tyl, podrygujac w agonii. Szpikulec wysunal sie z oczodolu, ciagnac za soba, zaczepiona o jeden z zadziorów, galke oczna.
Naraz uslyszal wrzask. Tak przerazliwy, ze wszyscy walczacy zamarli na chwile. Ku Plaweckiemu sunela Dragisa. Oczy jej swiecily wsciekloscia, a dlon otaczal fioletowy, jak jej ametyst, plomien. Którys z Galindów skoczyl na nia. Ta nawet sie nie zatrzymala. Chwycila tylko wojownika jedna reka za ramie, a d**ga wypalila mu dziure w piersi na wylot. Potem odrzucila od siebie trupa i ruszyla dalej. Wszyscy na jej drodze odskakiwali w panice na boki. W ramieniu utkwila jej strzala o czerwonozóltej lotce, ale nawet nie zwrócila na to uwagi. Machnela tylko reka i kolejne strzaly juz tylko nieszkodliwie sie od niej odbijaly.
Jednak nie mogla utrzymywac na sobie dwóch czarów naraz. Plomien, otaczajacy jej dlon, zniknal. Postanowila wiec rozprawic sie z Plaweckim w inny sposób. Machnela ponownie reka i Plawecki poczul, ze nogi wrastaja mu w ziemie, a do góry uniósl sie miecz któregos z poleglych. Chwile krecil sie w powietrzu, jakby szukajac celu, a potem wystrzelil w kierunku Plaweckiego.
Plawecki wiedzial, ze nie zdola sie uchylic. Nie byl w stanie sie nawet ruszyc, ani uniesc tarczy. Piekielna sztuczka Dragisy sprawila, ze jego nogi jak gdyby zapuscily korzenie. Zamknal oczy. I nic. Uslyszal jedynie metaliczny brzek. Otworzyl je i ujrzal przed soba D’Oberona. Stary Francuz zaslonil go wlasnym cialem. Miecz odbil sie nieszkodliwie od kirysu, zostawiajac, jak sie pózniej okazalo, niewielkie wgniecenie.
Dragisa wrzasnela wsciekle. Ponownie machnela reka i w powietrze unioslo sie kilkanascie sztuk porzuconej broni. Plawecki westchnal. Czy to nie za duzo na jeden dzien?
U ich boku stanela kobieta, która widzial w tlumie przed walka. Zrzucila kaptur. Byla to staruszka o kompletnie siwych wlosach i pomarszczonej twarzy. Gdy miecze, topory i wlócznie wystrzelily w ich kierunku, stara zrobila dlonia jakis nieokreslony, ledwo dostrzegalny ruch. W tym samym momencie Plawecki poczul dziwne mrowienie wzdluz pleców. Z ziemi podniosla sie sciana piachu, w której ugrzezly wszystkie pociski rzucone przez Dragise, po czym rozpadly sie w pyl.
Na widok staruszki Dragisa zasyczala, niczym rozjuszona zmija. W jej oczach Plawecki dostrzegl lek. Siostra Kusaja obawiala sie starej kobiety! Nigdy by nie pomyslal, ze wiedzma moze obawiac sie kogokolwiek. Zanosilo sie najwyrazniej na pojedynek czarownic.
D’Oberon nie czekal jednak, az kobiety rozstrzygna to miedzy soba. Uniósl do góry ramie. W jego dloni tkwil ciezki, skalkowy pistolet, o dlugiej lufie. Wycelowal spokojnie i nacisnal spust. Huknelo tak glosno, ze walczacy w poblizu ludzie, przyjaciele i wrogowie, rzucili sie w przestrachu na ziemie. Na ciele Dragisy, tuz nad prawa piersia, wykwitla czerwona plama, a ona sama zatoczyla sie do tylu o kilka kroków. Spojrzala zdumiona na rane, potem na D’Oberona i zasmiala sie dziko.
– Musicie sie bardziej postarac! – syknela.
Ponownie ruszyla na nich. Plawecki, D’Oberon i stara kobieta sprezyli sie wewnetrznie, gdy nieoczekiwanie wiedzma zgiela sie w pól. Z rany zadanej przez Francuza buchnal ciemnozielony dym. Dragisa wrzasnela, lecz tym razem byl to okrzyk bólu i przerazenia. Rana syczala, jakby palona zywym ogniem, z otworu po kuli wciaz wydobywal sie zielonkawy dym, a w powietrzu rozszedl sie smród zgnilizny. Na oczach zszokowanych ludzi Dragisa zaczela sie zmieniac. Jej twarz falowala, jakby pod skóra przelewalo sie morze, prawa strona twarzy obwisla, a czesc ciala wiedzmy postarzala sie nagle o wiele lat. Dragisa wrzasnela rozpaczliwie i uniosla rece. Rozlegl sie potezny huk, blysnal fioletowy ogien i Dragisa zniknela bez sladu, jesli nie liczyc smrodu zgnilizny. Plawecki natychmiast poczul, ze dziwne odretwienie ustepuje i cialu wraca dawna sprawnosc.
Na placu zapadla cisza. Wszyscy gapili sie w miejsce, gdzie przed chwila stala siostra Kusaja. Napiecie powoli opadalo i kto wie, jakby sie to skonczylo, gdyby nie Francuz. Stary kirasjer, po tylu latach niewoli, nie zamierzal tak po prostu zaprzepascic okazji do zemsty i uwolnienia sie raz na zawsze od Czarnozbrojnych.
– Bij! – zawyl i cial palaszem najblizszego przeciwnika.
Ponownie zawrzalo. Wszyscy na powrót rzucili sie do walki, tnac, sieczac i rabiac. Lecz bitwa miala sie juz ku koncowi. Czarnozbrojni, przybici smiercia wodza, a teraz takze porazka Dragisy, bronili sie juz, poza paroma wyjatkami, bez wiekszego przekonania.
Plawecki dwoma cieciami powalil dwóch kolejnych przeciwników. Katem oka uchwycil ruch z boku, uslyszal dzikie wycie. Zareagowal instynktownie. Machnal na odlew tarcza i rozplatal jedna z Jedz, od gardla po krocze, wywlekajac jej wnetrznosci na zewnatrz. Kobieta wyjac padla na ziemie, próbujac rozpaczliwie wepchnac sobie do brzucha jego zawartosc. W jej gardle utkwily natychmiast trzy strzaly, jedna o czerwonozóltej lotce.
Za plecami Plawecki wyczul kolejny ruch. Odwrócil sie blyskawicznie, i zadal cios. Cios zostal sparowany, a Plawecki zobaczyl przed soba D’Oberona.
– Spokojnie, – wysapal Francuz. – To ja! Juz po wszystkim!
Plawecki rozejrzal sie. Caly plac zascielaly trupy. Jednak nie bylo zadnego Czarnozbrojnego, który by stal o wlasnych silach. Rannych dobijali Galindowie. Na dachach pobliskich chat, Plawecki ujrzal galindzkie kobiety z lukami.
– Pomyslales o wszystkim, przyjacielu – stwierdzil z podziwem.
D’Oberon wyszczerzyl resztki zebów w smiechu.
– Nie sposób prowadzic bitwy bez wsparcia, chociazby mizernego,
Podeszla do nich stara kobieta, która tak skutecznie oparla sie sztuczkom Dragisy.
– To jest Dmusa – przedstawil ja D’Oberon. – Byla tu kiedys kaplanka…, no, jakiegos tam boga. Zabylem, jakiego. Jest ich tu troche.
– Dzieki ci za pomoc – sklonil sie Plawecki. – Gdyby nie ty, ta wiedzma by nas usmazyla chyba.
– Cóz, mialaby wtedy calkiem dobra pieczen – usmiechnela sie staruszka.
Plawecki tez sie usmiechnal. Teraz, gdy podniecenie bitewne opadlo, odczuwal coraz dotkliwiej efekty walki. Ramie cierplo mu coraz bardziej, a rana na zebrach piekla zywym ogniem. Uplyw krwi takze zrobil swoje; Plawecki trzymal sie na nogach wylacznie sila woli. Slyszal jeszcze jak przez mgle, ze Francuz cos do niego mówi. Do jego uszu dochodzily tez triumfalne okrzyki Galindów, wydawane na jego czesc. Potem nieoczekiwanie wszystkie domy stanely na dachach i zapadl w ciemnosc.
D’Oberon nachylil sie nad nim.
– Zyw jest. Ale utrudzon bardzo. Zabierzcie go do mojej chaty.
*
Obudzil ja ostry kopniak. Nad nia stala rozwscieczona Pokrzywa, swidrujac ja oczami.
– Tus jest! – syknela wsciekle. – Od polednia cie szukamy! Wódz wszystkich na nogi postawil i poza osade za toba poslal, a ty tutaj gnijesz?!
Chlasnela ja biczem. Pustólecka zawyla i skoczyla na równe nogi.
– Nie bij mnie! – wrzasnela. – Nie bij mnie nigdy wiecej, bo ubije jak suke!
Pokrzywa cofnela sie zdumiona. Jeszcze nigdy zadna branka sie jej nie postawila.
– Rogi pokazujesz? – uniosla do góry bicz. – Zaraz ci je przytre!
– Co sie tu dzieje?
Do komory wszedl Druzgot. Otworzyl szeroko oczy na widok Pustóleckiej.
– A ty… – przytkalo go na moment. – A ty co tu robisz?! Toc cala osade przeczesalim, a ja ludzi do lasu wyslalem, zeby cie szukali!
– Spala tu sobie, ladaco! – Pokrzywa wyciagnela reke w oskarzycielskim gescie. – Miedzy workami gniazdko uwila, coby od roboty sie migac!
– Migac? – ryknela Pustólecka. – Jeszcze po wczorajszym wytchnac nie zdolalam, a ona juz od samego rana orze we mnie, chwili spokoju nie mam! I ciegiem batem mnie tlucze, jak psa jakiego! Ledwo na nogach stoje!
Druzgot zaslonil sobie uszy, a kobiety klócily sie dalej.
– Po tos tu jest, Jemiola! – darla sie Pokrzywa. – Coby pracowac i wodzowi we wszystkim dogadzac, bos teraz jego wlasnoscia jest!
– Ano wlasnie!!! – zawyla Pustólecka. – JEGO wlasnoscia, a nie twoja!
– Cicho, baby! – wrzasnal Druzgot.
Potoczyl wokól tak groznym wzrokiem, ze obie kobiety od razu umilkly. Druzgot wbil oczy w Pokrzywe.
– Prawda to, co rzekla?
– Przecie nie bedzie chleba darmo jadla! – zaperzyla sie Pokrzywa. – Wczoraj przez caly czas sie chedozyla. Cala osada ja na placu wyryckala. Czas teraz, zeby jakiego zajecia sie jela.
– Ze wychedozyli ja, to ja dobrze wiem – stwierdzil wódz. – W koncu sam ci kazalem, zebys jej tego likworu zadala. A ty juz zapomnialas, jak z toba bylo? Przez trzy dni do sie dochodzilas! A od niej wymagasz, zeby na d**gi dzien sprawna byla? Dzis do wieczora, ty za nia wszystkie roboty wezmiesz.
Pokrzywa poczerwieniala tak silnie, ze zdawac by sie moglo, iz lada chwila z policzków trysnie jej krew.
– Ale… Ale… – wyjakala.
– Dosc! – Druzgot uniósl reke. – Rzeklem.
Odwrócil sie, by wyjsc z komory. W progu cos mu sie przypomnialo.
– A co do bata, to iscie przesadzilas. Nie jestesmy Galindami, zeby katowac tak ludzi bez opamietania. Teraz za to sama po rzyci wezmiesz.
Pokrzywa pobladla ze strachu, a wódz ruszyl do wyjscia.
– Chodzcie tu! – zawolal rozkazujaco.
Poslusznie poszly za nim. Poprowadzil je do paleniska. Tam kazal Pustóleckiej usiasc na zydlu. Potem chwycil Pokrzywe za wlosy, rzucil ja na ziemie i przelozyl Pustóleckiej przez kolana.
Pokrzywa pobladla jeszcze bardziej.
– Nie! – wykrztusila. – Tylko nie ona!
– No! – wódz uniósl ostrzegawczo palec.
Potem zadarl Pokrzywie spódnice, odslaniajac jej nagie posladki i zwrócil sie do Pustóleckiej:
– Twoja jest.
Pustólecka nie mogla uwierzyc swojemu szczesciu. Oto miala Pokrzywe na swoich kolanach, dygoczaca ze strachu i zdana na jej laske. Nadeszla chwila zemsty! Jednak jeszcze istnieje sprawiedliwosc na tym swiecie!
Uniosla dlon i z rozmachem opuscila ja na posladki Pokrzywy. Klasnelo glosno. Pokrzywa wrzasnela i zawierzgala protestujaco nogami. Pustólecka zlapala ja d**ga reka za kark i przydusila do dolu. Ponownie klasnelo. I ponownie. Z dzika satysfakcja trzaskala raz za razem otwarta dlonia w napieta, niczym beben, skóre posladków swojej przesladowczyni. Czasami sie wstrzymywala i zwlekala z kolejnym uderzeniem. Dobrze wiedziala, ze takie oczekiwanie, jest czasem o wiele gorsze, niz sam klaps. Pokrzywa, podrygujac i machajac nogami, jeczala i piszczala, by po pewnym czasie przejsc juz tylko w bezradny szloch.
Pustólecka dobrze pamietala baty, jakie dostala od Pokrzywy na przywitanie, to

Bunlar da hoşunuza gidebilir...

Bir yanıt yazın

E-posta adresiniz yayınlanmayacak. Gerekli alanlar * ile işaretlenmişlerdir